wtorek, 17 lipca 2012

Duch czasów

Cudownie jest żyć w nieciekawych czasach. Ich duch niewątpliwie pachnie jak perfumy Niny Ricci L’Air du Temps (fr. duch czasów) – optymistycznie, lekko i kwiatowo, delikatnie kobieco i trochę kokieteryjnie. Pachnidło idealne dla ludzi, których największym problemem są podboje miłosne i rany zadane przez strzały Amora. Nic więc dziwnego, że niedługo po swojej premierze w roku 1948 zyskało ogromną popularność. Świat pragnął zapomnieć o zapachach niedawnej wojny – woni prochu, palonych ciał i wszechobecnego strachu.
Zwycięstwo perfum Niny Ricci okazało się jednak pozorne. Pół wieku później w krajach czerpiących z tradycji cywilizacji śródziemnomorskiej znów zaczęły dominować okrutne aromaty płonącego paliwa, topiącego się plastiku i gipsowo-cementowego, duszącego pyłu unoszącego się nad powalonymi wieżowcami. Czy w tym straszliwym bukiecie zapachów jest miejsce na jaśmin, gardenię czy różę? A może właśnie na przekór złym ludziom nie należy dzisiaj zapominać o perfumach L’Air du Temps? To przecież z powodu emanującej z nich pozytywnej energii Thomas Harris, uczynił je ulubionym pachnidłem słynnej agentki Starling z „Milczenia owiec”, która ścigała i zabijała potwory.

(tekst z Przekroju)


czwartek, 12 lipca 2012

Kraków



Kraków zawsze egzystował na granicy rzeczywistości i mitu. Jest jedną z niezwykłych, magicznych przestrzeni, które przyciągają i rozbudzają emocje. Jej niesamowitość szczególnie można docenić, kiedy nie przebywa się w niej na co dzień, kiedy  ulega przemianie  w porzuconą Arkadię i odradza się we wspomnieniach.
Taki Kraków pachnie winem, którym delektowali się klienci Baryłeczki, prowadząc poważne dysputy na temat sztuki, śmierci i miłości. Grillowanymi kiełbaskami na parkingu przy Grzegórzeckiej, gdzie w nocy można było spotkać znanych krakowian i karmelem, którego aromat otaczał położoną niegdyś w centrum fabrykę słodyczy Wawel.  Przyciąga  magnetyczną wonią kawy podawanej w Pożegnaniu z Afryką i pasty do podłóg, którą pielęgnowano parkiety w gmachach użyteczności publicznej, aromatem  nugatu od Michalskich i mistycznym zapachem atramentu w małym zakładzie naprawy piór przy Szpitalnej. Nie brak w nim  pączków z konfiturą z róży podawanych w małej kawiarence przy Starowiślnej i, oczywiście,  wypełniającego kawiarnie i puby w piwnicach  dymu z papierosów,  który w jakiś nieogarniony dla rozsądku sposób przemieniał pijalnie piwa w świątynie intelektu.
Tamten mityczny Kraków miał nawet swoje perfumy firmowane przez Krakowski Gabinet Doboru Zapachu Heleny Piwowarskiej „Avenir”. Pachniały tabaką, dymem cygar, świeżo zaparzoną kawą i wanilią. Uroku dodawały kompozycji  nuty kwiatowe. Nie mogło być inaczej. W tamtym Krakowie iść na randkę bez choćby róży minaturki? Nie do pomyślenia. 


niedziela, 8 lipca 2012

Blondynka



Jeszcze do niedawna wielu perfumiarzy wierzyło, że perfumy trzeba dobierać do koloru włosów. Jean Patou stworzył nawet trzy specjalne zapachy - zmysłowy Amour Amour miał być idealny dla brunetek, pikantny Adieu Sagesse dla rudowłosych i lekki, świeży Que sais je dla blondynek. Kobieta o jasnych włosach miała więc pachnąć trzpiotowato, słodziutko i bezproblemowo. Zapewne istnieją blondynki, które cały dzień chodzą z komórka przy uchu, po to, żeby ich szara komórka nie czuła się samotna, i do których takie pachnidło pasowałoby idealnie. Cóż jednak zrobić z Sharon Stone o stalowym spojrzeniu, której inteligencja onieśmiela największych machos, czy z Daryl Hannah potrafiącą dotkliwie pobić złodzieja torebek, nie mówiąc o Kim Bassinger, w oskarowej roli bardziej tajemniczej nawet od Xeny - wojowniczej księżniczki?
Kilkanaście lat temu wziął blondynki w obronę Gianni Versace kreując perfumy Versace’s Blonde (blondynka Versace), które zaskakują słoneczną i radosną, lecz jednocześnie nieodgadnioną, silną, zmysłową i nawet trochę drapieżną wonią tuberozy. Niestety, złośliwi mizoginiści twierdzą, że ten wyrafinowany, wieloznaczny i wywołujący dreszczyk niepokoju zapach powstał z myślą o blondynce farbowanej.

(tekst z Przekroju)



piątek, 6 lipca 2012


Jak pachnie
Finał wielkiego szlema Radwańskiej

Uwielbiam tenis. Szczególnie, kiedy nie jest mechanicznym bombardowaniem kortu, lecz finezyjną rozgrywką, w której zawodnicy nagle zmieniają tempo, siłę uderzenia, rotację piłki. Tenis niewątpliwie ma swój zapach, lecz wcale nie jest on jednorodny i stały. Jest wypadkową osobowości zawodników, ich stylu, siły. Czasem można go porównać do prostych pachnideł fitness, w których dominują wodne owce. Kiedy indziej do ciężkich woni żywicznych, w których nie ma śladu kobiecości. Innym razem znów pojawiają się wonie bardziej intrygujące, które nie pozwalają na tworzenie łatwych definicji.
I właśnie te ostanie zapachy coraz częściej dominują, kiedy gra Agnieszka Radwańska. Jej gra w ostatnim czasie pachnie delikatnym, inteligentnym akordem szyprowym, w którym cierpkość łączy się z euforycznym kwiatowym odurzeniem. Odrobiną różanego mistycyzmu i mlecznej frywolności. Całość uzupełnia, jakżeby inaczej, skórzana woń torebek od Louisa Vuitton. Niewątpliwie, ostatnio tenis Radwańskiej pachnie jak Skin Trussardiego.
W finale ten zapach skonfrontuje się z dominującym, przytłaczającym i bezkompromisowym amerykańskim akordem odurzających białych kwiatów. Zobaczymy, które z tych pachnideł będzie w tym dniu pachnieć  bardziej pociągająco... 


niedziela, 1 lipca 2012

Ciemna strona mocy



W filmie Georga Lukasa Gwiezdne wojny w chwilach, kiedy bohaterowie cięli laserowymi mieczami wszystko wokoło, emanowała najprawdopodobniej zapachem przypominającym woń unoszącą się nad spawanym metalem. W wierszach poetów barokowych pachniała zgnilizną i rozkładającym się ciałem, a w Dr Jeckyllu i Mr Hyde R.L. Stevensona najczęściej chyba kojarzona jest ze skwaśniałą wonią na wpół przetrawionego alkoholu. Ciemna strona mocy określana jest jednak jako niezmiernie atrakcyjna i kusząca, jej zapach w rzeczywistości musi być więc przyjemny i pociągający. Pachnie zapewne zmysłowo ciepłą skórą, dobrym tytoniem i szlachetnym koniakiem, roztacza wokół siebie wonie słodkie, waniliowo-czekoladowe i narkotyczno-odurzające, jak np. aromat siana.
Ciemna strona mocy ma już nawet swoje perfumy. W roku 1999 dom mody Hugo Boss wprowadził na rynek zapach Hugo Dark Blue. W tym mrocznym (dark) pachnidle łączą się pikantne nuty przypraw korzennych z upajającymi woniami egzotycznych żywic i tajemniczych drzew, tworząc kompozycję demonicznie wibrującą, ciepłą i przyciągającą, która dobrze pasuje do oświetlonych mdłym światłem zakamarków nocnych klubów i gęstej atmosfery pubów w piwnicach. Jej „nocny” charakter podkreśla flakon, który ma kształt... szejkera. Ciemna strona mocy lubi oszukiwać, dlatego też każdy, kto prosto z imprezy udaje się do pracy może zakamuflować swój wizerunek Mrocznego Widma zwykłym Hugo z roku 1995, którego cytrusowe oraz świeże i pobudzające nuty zielonego jabłka i mięty zwiodą każdego szefa, choćby był czujny niczym rycerz Yedi. 

(tekst z Przekroju)