Kraków zawsze egzystował na granicy
rzeczywistości i mitu. Jest jedną z niezwykłych, magicznych
przestrzeni, które przyciągają i rozbudzają emocje. Jej
niesamowitość szczególnie można docenić, kiedy nie przebywa się w
niej na co dzień, kiedy ulega przemianie w porzuconą Arkadię i
odradza się we wspomnieniach.
Taki Kraków pachnie winem, którym
delektowali się klienci Baryłeczki, prowadząc poważne dysputy na
temat sztuki, śmierci i miłości. Grillowanymi kiełbaskami na
parkingu przy Grzegórzeckiej, gdzie w nocy można było
spotkać znanych krakowian i karmelem, którego aromat otaczał
położoną niegdyś w centrum fabrykę słodyczy Wawel. Przyciąga
magnetyczną wonią kawy podawanej w Pożegnaniu z Afryką i pasty do
podłóg, którą pielęgnowano parkiety w gmachach użyteczności
publicznej, aromatem nugatu od Michalskich i mistycznym zapachem atramentu w
małym zakładzie naprawy piór przy Szpitalnej. Nie brak w nim pączków z
konfiturą z róży podawanych w małej kawiarence przy Starowiślnej
i, oczywiście, wypełniającego kawiarnie i
puby w piwnicach dymu z papierosów, który w jakiś nieogarniony dla rozsądku sposób
przemieniał pijalnie piwa w świątynie intelektu.
Tamten mityczny Kraków miał nawet
swoje perfumy firmowane przez Krakowski Gabinet Doboru Zapachu
Heleny Piwowarskiej „Avenir”. Pachniały tabaką, dymem cygar,
świeżo zaparzoną kawą i wanilią. Uroku dodawały kompozycji nuty
kwiatowe. Nie mogło być inaczej. W tamtym Krakowie iść na randkę
bez choćby róży minaturki? Nie do pomyślenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz